Potem o 8 wstała Zuzia i poszłyśmy jeszcze raz. Tym razem z wózkiem, bo już dalej ;)
Potem cała rodzina jechała na 15 na procesję. Wiadomo, że my od procesji i tłumów jak najdalej więc nie chcieliśmy jechać. No, ale " spokojnie to tylko 15 min trwa i tylko 3 stacje.. różaniec..". W sumie spoko. Przecież mamka za gówniarza jak jeździła na cmentarz też zdarzało się że była procesja, ale zupełnie jej to nigdy nie przeszkadzało.. Tak tylko mamka nie pomyślała, że ten cmentarz, na który zawsze jeździła to cmentarz miejski.. A tu był cmentarz wiejski... Pojechaliśmy więc ze wszystkimi na 15...
Procesja faktycznie wyszła z kościoła i poszła.. Groby pradziadków były przedostatnimi na końcu alejki..
Żeby się do nich dostać trzeba było wyprosić wszystkich, którzy po drodze stali {czyt. nad każdym grobem}. Nasz wózek, wielki jak traktor, się oczywiście między grobami nie mieścił, więc księżniczkę trzeba było przenieść...
Jak już dotarliśmy do grobu to.. okazało się, że wszyscy stoją i... wspólnie się modlą... bo ten różaniec to taki masowy.. a nie gdzieś tam w kąciku... ot... wiejski cmentarz...
Pół godziny trzeba było stać i nie gadać, bo się czuliśmy jak w kościele- wszyscy się modlili.. Ci koło nas nie byli chyba zadowoleni z naszej obecności, bo wiało nudą i troszkę pośpiewałam na cały cmentarz, zjadłam banana, pobawiłam się z mamką w a ku-ku... A jak nuda i mróz sięgnął zenitu to... co zrobiłam? Wiadomo to co zawsze w takich sytuacjach, w których trzeba uratować i mnie i mamkę.. Ot kupę sobie zrobiłam..
Trzeba było się ewakuować, ale nie było jak.. Kto wiedział, ze na wiejskim cmentarzu wszyscy przychodzą na 15? I stoją i się modlą... A my z jednej strony płot i skarpa, a z drugiej ze 100 osób do ominięcia..
Nigdy więcej na 15!
A jeszcze, bo zapomniałabym.
-Po co będziemy kupować znicze wcześniej? Kupimy na cmentarzu- powiedział tata.
-A jak nie będzie?- odpowiedziała mamka
-Przecież to święto zmarłych jak może nie być?
I wiecie co? Okazało się, że jednak może nie być...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz