Dobra dobra. Na basenie nie było za fajnie, a biorąc pod uwagę, że mamy na niego jakieś 70 km, było nawet mniej fajnie... Ale nic to Alleluja i do przodu, jak to zwykł gadać wujaszek Piotrek :)
Tak sobie teraz myślę, że w tym tygodniu wydarzyło się nawet więcej niż przez ostatni miesiąc...
Niedługo przylatuje ciotka Ewela. No i teraz mamy nie lada problem. Czy chrzcić, czy nie chrzcić... Jeśli tak, to gdzie.. U nas na wsi się nie da, bo rodzice tak nie po bożemu... Poza tym, jak przyjeżdza ciotka Ewela to jeszcze Post jest, a w Poście podobno nie chrzczą... Tak więc mamy tysiące spraw na głowie, a z drugiej strony totalny luz. Co ma być to będzie. Zresztą my uwielbiamy wszystko na ostatnią chwilę robić.
Zmieniając temat to w piątek, 8 lutego (miałam 118 dni) dostałam pierwsze jedzonko- nie cycucha. Tzn wcześniej dostawałam jabłko, ale to się nie liczy, bo kwaśne było i nawet kawałeczka nie przełknęłam. W piątek dostałam jabłko z jagódką :)
Tak wyglądałam PRZED...
A tak PO...
I jak widać smaczne to TO wcale nie było. Ale w sumie nie jest tak źle, bo po sztucznym mleku i herbatce Hippa najnormalniej w świecie sobie wymiotuję, a tu tylko krzywię się, więc takie baaardzo nie dobre, to TO nie jest...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz